Na Euro 2012 możemy zarobić nawet 850 mln złotych - RMF24.pl - Zagraniczni kibice, którzy przyjadą do Polski na Euro 2012 mogą zostawić w naszym kraju nawet 850 mln zł - szacuje spółka
Jeśli chcemy odłożyć pierwszy milion złotych musimy co miesiąc odkładać przez najbliższe 30 lat po 1254 złote (przy 5 proc. zysku). KROK PO KROKU JAK ZAROBIĆ MILION W 1 ROK !!!
Chcesz zarobić łatwe i szybkie pieniądze na PayPal? W dzisiejszym filmie pokażę Ci sposób, jak możesz zarobić nawet 115 złotych na PayPal testując produkty.
Rok od wydania książka Szafrańskiego rozeszła się w nakładzie ponad 41 tysięcy egzemplarzy przynosząc autorowi dochód ponad 1,5 mln zł. Autor podaje, że do końca marca 2018 r. sprzedał 58442 egzemplarze, generując przychód brutto przekraczający 5 milionów złotych [24] .
Dowiedziono, że Polacy wydają więcej niż zarabiają, jak więc mamy oszczędzać, kiedy tak łatwo popadamy w długi? Dzięki planowaniu finansowemu jesteśmy w stanie zaoszczędzić nawet 1 mln złotych. Wystarczy wdrożyć kilka działań do planu dnia, a różnica stanie się odczuwalna. Jak to zrobić?
W Polsce działa kilka wytwórni gier przeznaczonych na platformy mobilne, które osiągnęły ogólnoświatowy sukces komercyjny. Znacznie więcej jest jednak pojedynczych twórców lub małych
. Maciej Aniserowicz sam o sobie mówi, że jest „emerytowanym” programistą z kilkunastoletnim doświadczeniem. Porzucił kodowanie na rzecz edukacji innych osób. Jest autorem bloga i vloga podcastu DevTalk, książki „Zawód: Programista” i „Kursu Gita”.Po udanej promocji i sprzedaży własnych projektów, postanowił promować projekty tworzone przez innych. „Co Ten Frontend” stworzony przez Maćka Korsana i wypromowany przez Maćka Aniserowicza zarobił łącznie pół miliona złotych. Nowy projekt firmowany nazwiskiem Aniserowicza to „Droga Nowoczesnego Architekta”. Tym razem jest to program skierowany do senior developerów i architektów. Przedsprzedaż dosłownie rozbiła bank, bowiem pierwszy milion złotych padł po tygodniu sprzedaży, a ósmy dzień przyniósł (bez mała) kolejny milion. O projekcie, promocji i sprzedaży rozmawiałem z Maciejem Aniserowiczem. Marcin Połowianiuk, Spider’s Web: Jakie to uczucie, widzieć na koncie dwa miliony złotych zarobione w osiem dni?Maciej Aniserowicz, Uczucie jest dziwne, miałem śmieszne skojarzenie, że liczba bardziej przypomina numer telefonu niż stan konta. Zaskakujące było to, że przez większość czasu zupełnie nie czułem radości, a bardziej właśnie. Nie powstała jeszcze ani sekunda szkolenia, wszystko bazuje na przedsprzedaży programu, który dopiero powstanie. Czyli 1527 osób postanowiło wydać po 1299 zł na kota w worku?Tak. Na tym polega przedsprzedaż. Jednak tutaj bardzo istotną rolę odgrywa zaufanie. W „DNA team” są 4 osoby: Łukasz Szydło, Jakub Kubryński i Jakub Pilimon to trzech światowej klasy ekspertów odpowiadających za merytoryczne przygotowanie najlepszego szkolenia w historii polskiego IT. Ja jestem czwarty i moim zadaniem jest zadbać, by ten potencjał się nie zmarnował i faktycznie dotarł do jak największego grona polskich specjalistów, na zawsze zmieniając kształt tej branży oraz jakość pracy polskich inżynierów ale dokładnie o to chodzi. Kwestie finansowe są efektem ubocznym, który oczywiście działa na plus, ale być głównym celem takich działań. Ludzie nam zaufali, bo przez lata udowadnialiśmy, że można na nas dzielicie się przychodem z kursu z autorami?Na tę kwestię poświęciliśmy jakąś minutę rozmowy. Dzielimy się po równo, każdy dostaje 25 proc. po odjęciu Insta Stories chwaliłeś się, że wydaliście na reklamę 0 zł, a na stronie internetowej nie było nawet przycisku „Kup”, więc kupujący musieli pofatygować się i wysłać maila z prośbą o zakup szkolenia. Patrząc z boku, wygląda to na ogromną nonszalancję, na granicy braku szacunku do - potencjalny czy faktyczny - klient zyskał szacunku tyle, ile potrzeba. Przez ten tydzień odpowiadałem osobiście na setki maili dziennie, odbierałem wiele telefonów. Każdy został potraktowany jeden do jednego, jak najważniejsza osoba na świecie. To jest przedsprzedaż i ofertę kierowałem wyłącznie do osób żywo zainteresowanych dokładnie tym produktem, od tych konkretnych ktoś nie jest w stanie zaakceptować mojej wizji procesu sprzedaży i już na tym etapie czuje się urażony, to bardzo dobrze, że nasze drogi rozejdą się już teraz. Zależy mi na robieniu biznesu z osobami otwartymi, które potrafią zaakceptować różne wizje (w tym moje). ciekawostka #1: wydaliśmy 0zł na reklamy— Maciej Aniserowicz💻 (@maniserowicz) June 19, 2019 Dlaczego ruszyliście z przedsprzedażą, skoro nie macie jeszcze przygotowanych żadnych materiałów? Nie jest na to za wcześnie?Sama przedsprzedaż trwała co prawda 8 dni, ale przygotowania do niej rozpoczęły się już w marcu. Po 4 miesiącach działań postanowiliśmy sprawdzić, na czym stoimy i czy inicjatywa DNA ma sens. Ten proces długo powstawał w głowie, a potem długo dojrzewał i rósł online. Samo okienko sprzedażowe to tylko wisienka na pieczołowicie przygotowywanym pytanie nurtuje mnie od dawna: dlaczego sprzedajesz swoje produkty w tak wąskich oknach czasowych? Michał Szafrański kilkukrotnie opowiadał o takiej strategii, ale czy to ma sens? Tygodniowa sprzedaż jest imponująca, ale nie masz poczucia, że w 365 dni sprzedałbyś więcej, mimo dużo gorszych wyników dziennych?To jest normalna metoda prowadzenia sprzedaży, nie wymyślił tego Michał, nie wymyśliłem tego ja, ma nawet swoją nazwę, ale nie pamiętam teraz jaką. Dzięki temu przez te dni mogę w pełni skupić się na klientach, a wszystko inne odsuwam na dalszy plan. Nie sposób działać tak przez 365 dni. Dodatkowo różne eksperymenty pokazują, że sprzedaż stale otwarta wcale nie przynosi lepszych wyników. W takim trybie kluczowy jest ostatni dzień. W przypadku DNA - oraz właściwie każdej innej mojej sprzedaży - ostatni dzień przynosi minimum połowę przychodu. A bez zamknięcia sprzedaży nie ma „ostatniego dnia”.Czemu w takim razie nie utworzyć działu obsługi klienta i nie zepchnąć na niego tych obowiązków? Czy nie opłacałoby się to bardziej?Mam zespół do obsługi klienta, ale ich zadania ograniczają się do odpowiadania na najbardziej podstawowe pytania, wystawianie faktur, przyjmowanie reklamacji, wysyłkę produktów fizycznych, itd. Na tym etapie - a przy obecnej skali jeszcze jest to możliwe - chcę mieć jak najwięcej osobistego kontaktu z za sobą świetnie przyjętą książkę „Zawód: programista” i „Kurs Gita”, a niedawno świetny wynik zrobiła przedsprzedaż szkolenia „Co Ten Frontend”, w którym byłeś odpowiedzialny za promocję i sprzedaż kursu zrobionego przez inną osobę. Przy DNA też poszedłeś tym śladem. Co bardziej cię kręci: sprzedaż własnych produktów, czy promocja produktów innych osób?Każdy z dotychczasowych produktów zatrzymał się na kwocie pół miliona złotych. To świetny wynik, ale DNA pokazało, że można pójść o wiele dalej. Aktualnie kręci mnie marketing, promocja, sprzedaż. Teraz widzę siebie w roli „wydawcy”.Co jest ciekawego w promowaniu projektów innych osób, skoro w tym czasie można robić własne?Mamy w Polsce całą rzeszę ekspertów, których wiedzę warto jest szerzyć. Jednak proces szerzenia tej wiedzy to sztuka całkowicie obca dla większości osób technicznych. Ja zbadałem tę ścieżkę i widzę, że dzięki tym umiejętnościom mogę w bardzo realny sposób pomóc zarówno ekspertom, jak i potencjalnym klientom. Dzięki mnie eksperci nie muszą spędzać pięciu lat na budowaniu swojej marki i społeczności. Mogą przyjść do mnie i za pół roku cieszyć się fajnymi efektami, dużym zasięgiem, a dodatkowo jeszcze nieźle przypadku własnoręcznie przygotowanego produktu wiesz, co dowieziesz klientowi. Sprzedając szkolenia innych - zwłaszcza te, które jeszcze nie istnieją - bazujesz w pełni na swoim zaufaniu do tych osób. Nie boisz się porażki, wpadki?Nie boję się porażki. Aktualnie mam plan wydawniczy do końca roku 2019, powoli wchodzimy już na rok 2020. Jednak mam jedną prostą zasadę: nie robię biznesu z osobami, których nie każdym razem kładę na szali swój brand i jeden niewypał może spowodować katastrofę wszystkich przyszłych przedsięwzięć. Dlatego też 90 proc. zgłaszających się do mnie osób odsyłam z odmową. Nie dlatego, że są słabi, ale dlatego, że nie mam gwarancji, że są najlepsi - bo się jeszcze nie znamy na tyle co zrobi Maciej Aniserowicz, jeśli przyszłe szkolenie z jakichś względów okaże się być nie kompletną porażką, ale produktem klasy 6/10?Jak przyjmiesz zasadę, że niezależnie od wszystkiego współpracujesz tylko z najlepszymi z najlepszych, to ryzyko wpadki się mocno minimalizuje. Ogranicza to pole manewru i potencjalnego zysku, ale nie zależy mi na ilości, a wyłącznie na jakości. Przykład DNA pokazuje, że jeden produkt (i to jeszcze nieistniejący) może zrobić naprawdę dużo dobrego. I tego się trzymam - tylko najlepsze produkty, bez „pójścia w masówkę”.Nie lubię kiedy ktoś zagląda do mojego portfela, sam też nie zaglądam do portfeli innych, ale w twoim wypadku jest to nie do uniknięcia. Stawiasz na całkowitą przejrzystość finansową, publikując co miesiąc na swoim blogu pełen raport przychodów i wydatków. Dlaczego to praktykujesz?Kilka lat temu postanowiłem, że będę po prostu „sobą”, wszędzie, cokolwiek by to w danej chwili oznaczało. Niczego nie udaję, niczego nie ukrywam, mówię co myślę. Pełna jawność finansowa to pociągnięcie tej praktyki do ekstremum. Nie wiem czy będę ją stosował zawsze, ale otwartość i pełną transparentność staram się zachowywać w każdym aspekcie, nie tylko finansowym. Tak samo otwarcie mówię o swoich wizytach u psychologa, niegdysiejszych problemach w radzeniu sobie z hejtem, czy rozterkami rodzi ciekawe konsekwencje: współpracuję tylko z ludźmi i firmami, które są w stanie w umowie zawrzeć zapis, że wszystkie szczegóły naszej współpracy są całkowicie jawne. Bo ja i tak się do DNA: czy wiesz już, kiedy szkolenie będzie gotowe i w jakiej cenie będzie sprzedawane?DNA startuje we wrześniu. Mamy cały lipiec i sierpień, by przygotować coś wyjątkowego. Reszta ekipy już zamawia najlepszej klasy sprzęt do nagrywania, powstają scenariusze poszczególnych lekcji. W tym roku nie będzie wakacji, ale coś za coś (śmiech).Ile będzie trwało okienko sprzedaży?Cena, strategia marketingu i sprzedaży - to opracuję w połowie sierpnia. Nie lubię myśleć o tak ważnych kwestiach z tak dużym wyprzedzeniem, bo nie wiem jaka będzie wówczas sytuacja zarówno moja, jak i reszty teamu oraz naszej DNA kolejne produkty w świecie IT, bo jest tu jeszcze bardzo dużo to zdziałania. Dodatkowo do końca roku planuję zacząć eksplorację rynków zarówno wschodnich, jak i zachodnich z anglojęzyczną wersją swojego Kursu Gita. Jak wyjdzie dobrze, to i pozostałe produkty będzie można próbować w ten sposób dystrybuować. Dzięki temu postrzeganie Polski jako miejsca ze świetnymi specjalistami IT zostanie jeszcze bardziej oprócz badania innych rynków, chcę poeksperymentować z całkiem nowym brandem w nowej branży w Polsce. W wakacje będzie rodziło się moje nowe malutkie imperium marketingowo-biznesowe. Nie mam konkretnych planów oczekiwań, po prostu chcę wykonać pierwszy krok (z pomocą mojego świetnego zespołu) i zobaczyć co się za rozmowę i powodzenia w projektach. Będę się im przyglądał z dużą ciekawością.
XMaxxaMX zapytał(a) o 18:51 Jak zarobić milion złotych? Witam, ma może ktoś dobry sposób zarobienia miliona, bo bardzo mi by się przydał. 1 ocena | na tak 100% 1 0 Odpowiedz Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 18:52 Jak każdemu zresztą. Załóż własną firmę, która będzie sławna na skalę światową i będzie dobrze zarabiała. Takie pytania zadajesz na tym portalu? o-o 0 0 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Powszechnie uważa się, że rentowność transportu drogowego jest już „wyżyłowana” do granic możliwości jak stary silnik. W zasadzie, gdyby chcieć stosować się do wszystkich obwarowań prawnych obowiązujących nie tyle na gruncie polskiego, co raczej unijnego prawa, to okazałoby się, że niemalże każde przedsiębiorstwo musiałoby zostać zlikwidowane, ponieważ opory prawne są tak duże, że wręcz zatrzymują przysłowiowy silnik biznesu na gruncie obecnych realiów rentowności frachtu. Są jednak dwa aspekty, które decydują, że transport nadal jest rentowny, choć w niektórych przypadkach rentowność bywa nieco złudna. Pierwszy aspekt wynika z niedoskonałości różnorodnych systemów kontroli i nadzoru w zakresie podatkowym, paliwowym, zakresie norm czasu pracy itp. Niektóre z tych obszarów ulegają radykalnemu uszczelnieniu – tak np. będzie w przypadku norm czasu pracy, ulegającym ewidentnemu uszczelnieniu wobec wprowadzenia w życie tachografów z transmisją danych. Skoro więc jedne pewne obszary generujące rentowność transportu ulegają zawężeniu, toteż coraz większą rolę będą odgrywać inne obszary, które pozwalają „wpompować” gotówkę do umownego „silnika” przedsiębiorstwa transportowego. Wbrew pozorom w przedsiębiorstwach transportowych istnieją jeszcze znaczące pokłady prawne, pozwalające na poczynienie znaczących oszczędności. Patrząc od strony biznesowej, zwyczajnie nie opłaca się z nich nie skorzystać. Z punktu widzenia przedsiębiorcy transportowego, matematycznie rzecz ujmując, nie ma żadnego znaczenia, czy zysk „X zł” wypracowuje dla niego 100 kierowców i 100 ciężarówek, czy też ten sam zysk „X zł” wypracowuje dla niego dla 80 kierowców i 80 ciężarówek wspomaganych przez „turbinę prawną”. Stosując terminologię transportową prawo jest niczym innym jak „turbodoładowaniem” dla silnika biznesu transportowego. Oczywiście, można jeździć samochodem bez turbo doładowania… tylko po co (?), skoro nie mając dodatkowych kosztów można mieć dodatkową moc finansową… Oczywiście, napędzenie turbodoładowania prawnego pochłania nieco energii, ale co z tego, skoro daje 10-15 razy tyle mocy? Temu właśnie zagadnieniu, poświęciłem poniższą publikację, w której wyjaśniam w przystępny sposób, co należy zrobić, aby w przypadku potencjalnych roszczeń wygrać proces i jeszcze dodatkowo mieć 1 milion złotych korzyści w przeliczeniu na 100 kierowców na podstawie prawidłowo wykonanego regulaminu. Rzecz tylko w tym, że turbinę prawną trzeba umieć zainstalować i uruchomić… Wstęp – korzyści dla pracodawców branży transportowej Nie ma tygodnia, w którym pracodawcy transportowi nie zgłaszaliby nam do realizacji kolejnych kilku procesów. Oczywiście, największy udział mają procesy z zakresu prawa pracy oraz prawa przewozowego. Specyfikę prowadzenia tych drugich opiszę niebawem, natomiast w tym momencie postaram się wyjaśnić dlaczego, tak wielu pracodawców przegrywa w procesach wytaczanych przez kierowców. Są to procesy nie tylko o wypłatę diet i ryczałtów, ale w coraz większym stopniu powództwa o wypłatę świadczeń z tytułu dodatków, a w szczególności o dopłatę z tytułu godzin nadliczbowych i dyżurów, a także dodatków za pracę w godzinach nocnych. Pracodawcy prawie zawsze nie dopłacając pracownikom, mylnie sądzą, że wypłacają w prawidłowym wymiarze świadczenia z tytułu godzin nadliczbowych i dyżurów. Tymczasem tak naprawdę wypłacają takie wartości jakie wynikają z ustawień wykorzystywanych programów informatycznych, które zazwyczaj są ustawione w sposób kompletnie nieodpowiadający uregulowaniom wewnętrznym obowiązującym w tychże firmach. Mówiąc w dużym uproszczeniu, aby pracodawcy mogli posługiwać się z korzystnymi dla nich wyliczeniami matematycznymi, musieliby wcześniej wprowadzić oraz aktywować kilkadziesiąt odpowiednich instrumentów ogólnego i transportowego prawa pracy. Stąd też po fali roszczeń „ryczałtowych” należy spodziewać się teraz fali roszczeń z tytułu godzin nadliczbowych i to nie dlatego, że uregulowania prawa pracy nie są korzystne – ponieważ są bardzo korzystne dla pracodawców – ale dlatego, że prawie żadna firma transportowa nie wdrożyła tych korzystnych instrumentów w ogóle lub nie wdrożyła ich w sposób prawidłowy. Stwierdzam ten fakt na podstawie kilkuset zrealizowanych audytów w firmach małych, średnich, dużych i największych. Dla przykładu powiem, że tak naprawdę, niemalże każdy proces o wypłatę ryczałtów noclegowych mógłby być wygrany, o ile tylko pracodawcy posiadaliby w regulaminach odpowiednie zapisy – taka jest prawda. Każdy doskonale bowiem wie, że kierowcy otrzymali świadczenia, na które się umówili z pracodawcami, lecz pracodawcy nieumiejętnie jedynie „rozpisywali” owe kwoty w wewnątrzzakładowych źródłach prawa pracy (regulaminach, obwieszczeniach). Tak samo sytuacja wygląda w kwestii wypłaty dodatków, a w szczególności z tytułu godzin nadliczbowych i dyżurów. W mojej ocenie, przedsiębiorcy transportowi żyją w totalnej niewiedzy i nie mają świadomości, że nie dopłacają w dużym stopniu tych dodatków. Tysiące odbytych rozmów z pracodawcami utwierdzają mnie w przekonaniu, że przedsiębiorcy transportowi nie rozumieją, iż mogliby wypłacać nawet niższe świadczenia z tytułu dodatków przy zachowaniu tej samej płacy netto („na rękę”) z kierowcami, jednocześnie zmniejszając wysokość dodatków od pierwszego miesiąca, po wprowadzeniu optymalnych ustawień, zarabiać/oszczędzać bardzo znaczące kwoty. W ten sposób pracodawcy nie tylko, że mogą wprost zarobić powstrzymując wypływ pieniędzy z tytułu nieoptymalnych ustawień prawa pracy w przedsiębiorstwie, ale ponadto w ogromnym stopniu mogą zmniejszyć (wręcz „do zera”) potencjał ryzyka z tytułu roszczeń przed sądami pracy. Przy odpowiednich zapisach procesy są wręcz „nieprzegrywalne”. Ogromy potencjał korzyści… Prawo pracy daje pracodawcom ogromne możliwości korzyści nie tylko z tytułu świadczenia usług transportowych, ale także z tytułu optymalizacji kosztów pracowniczych. Jest to możliwe w szczególności dzięki opcji wstąpienia pracodawcy w rolę legislatora. Prawo pracy jest unikalną gałęzią pracy, w ramach której pracodawcy w bardzo dużym zakresie mogą ukształtować relacje z pracownikami, znacznie korzystniej względem podstawowych ogólnych zasad, wynikających z Kodeksu Pracy. Efekty zmiany ustawień wewnątrzzakładowych są tak duże, że sięgają średnio 1 miliona zł w przeliczeniu na każdych 100 kierowców zatrudnionych w okresie potencjalnego powództwa (3 lata). Jest to praktycznie jedyna, (poza prawem podatkowym), gałąź prawa pozwalająca przedsiębiorcy samodzielnie, poprzez własne uregulowania legalnie, „wpompować” gotówkę do własnego przedsiębiorstwa, poprzez aktywację odpowiednich instrumentów prawa pracy. Rolą każdego przedsiębiorcy jest przysparzanie dochodów i z punktu widzenia przedsiębiorcy obojętne jest, czy korzyści z działalności gospodarczej będą wynikiem realizacji transportu w zwiększonym wymiarze, czy też wynikiem optymalnego ustawienia kilkudziesięciu instrumentów prawa pracy. Mówiąc nieco bardziej obrazowo, pracodawcy dzięki odpowiednim zapisom wewnątrzzakładowym mogą stać się swoim własnym „bankiem” i mogą sami sobie udzielać bezzwrotnych i nieoprocentowanych „pożyczek”, ponieważ zgodnie z unormowaniami prawa pracy dopuszczalne jest zastosowanie wszelkich korzystnych dla pracodawcy rozwiązań, które nie naruszają zasad wynikających z art. 9 i art. 18 KP. Zagadnienie to wydaje się niezbyt trudne, ale warto wiedzieć, że indywidualnym uregulowaniom podlega kilkadziesiąt instytucji prawa pracy, wzajemnie między sobą korelujących, wchodzących w życie w odmiennych trybach, procedurach i zasadach. Jednocześnie z racji potencjału korzyści oraz złożoności optymalizacji wewnątrzzakładowych instrumentów prawa pracy, nie ma trudniejszego, bardziej złożonego oraz bardziej odpowiedzialnego zagadnienia, niż sporządzenie oraz wdrożenie wewnętrznych uregulowań prawa pracy, takich jak: regulamin pracy, regulamin wynagradzania, obwieszczenie, informacja o warunkach zatrudnienia. Sporządzenie tych uregulowań jest związane z najwyższym możliwym poziomem wtajemniczenia w proceduralne i matematyczne arkana prawa pracy, a umiejętności oraz doświadczenie związane z przygotowaniem wewnątrzzakładowych (lub międzyzakładowych) źródeł prawa nabywa się latami. Rzecz bowiem w tym, że prawo pracy jest nie tylko ścisłą dyscypliną nauki, ale dyscypliną wprost matematyczną, rozgrywającą się równolegle na kilku płaszczyznach: krajowego, unijnego i międzynarodowego prawa pracy, prawa pracowników delegowanych, prawa ubezpieczeń społecznych i prawa podatkowego, prawa pracowników w podróży służbowych. Trochę statystyki poaudytowej w firmach transportowych Potwierdzają to wyniki przeprowadzonych w firmach transportowych około 400 audytów, które miałem okazję zrealizować na przestrzeni ostatniej dekady. W ani jednym przypadku uregulowania wewnętrzne nie zostały unormowane w sposób optymalny, niezależnie od wielkości przedsiębiorstwa pracodawcy. W najlepszym razie, pracodawcy stosowali około 30-40% możliwych uregulowań. Wykorzystywali, więc zaledwie 30-40% potencjału korzyści. Jednak w ogromnej większości pracodawcy zużytkowali zaledwie około 10-20% możliwych – korzystnych dla siebie uregulowań wewnętrznych. Przedmiotowe wartości będą bardziej dostrzegalne, gdy zdamy sobie sprawy, że obecnie polskie przedsiębiorstwa transportowe statystycznie nie wykorzystują korzyści na poziomie 90% do 60% z każdego miliona złotych w przeliczeniu na każdych kolejnych 100 kierowców. Wynika to z nieświadomości i niezrozumienia zasad funkcjonowania poszczególnych instytucji prawa pracy przez pracodawców, którzy wprowadzali uregulowania mniej korzystne sądząc, że wprowadzają uregulowania korzystne. W ogromnej mierze błędy w regulaminach wynikają z niezrozumienia zasady działania warstwy matematycznej uregulowań prawa pracy itp. Problem wynika z faktu, że prawników specjalizujących się w sporządzaniu regulaminów jest w Polsce zaledwie kilkunastu, a w branży transportowej jeszcze mniej. W efekcie, wewnętrzne uregulowania prawa pracy sporządzają najczęściej: kadrowe, księgowe i tak zwani „specjaliści” z najróżniejszych firm doradczych, którzy tak naprawdę kompletnie nie rozumieją nawet elementarnych (podstawowych) zasad działania instytucji prawa pracy. Nie ma drogi na skróty – dogłębne rozumienie zagadnienia źródłem sukcesu Zagadnienie sporządzenia w pełni profesjonalnych uregulowań wewnętrznych prawa pracy wydało mi się na tyle fascynujące, że postanowiłem poświęcić mu kilka lat i przygotowałem opracowanie (podręcznik), poświęcony relacjom poszczególnych instrumentów prawa pracy w kontekście optymalizacji kosztów pracowniczych w branży transportowej. W ten sposób pod przewodem prof. A. Świątkowskiego i dr Marcina Wujczyka (katedra Prawa Pracy UJ) powstała praca (nieopublikowany jeszcze podręcznik) „Czas pracy pracowników mobilnych. Rozbieżności pomiędzy uregulowaniami prawa krajowego a uregulowaniami prawa międzynarodowego na gruncie analizy Rozporządzenia 561/2006 WE”, w którym (na 1128 stronach) opisałem szczegółowe zasady funkcjonowania kilkudziesięciu instrumentów prawa pracy w kontekście optymalizacji kosztów pracowniczych. Prawdziwość teoretycznych założeń miałem okazję skonfrontować w praktyce przy konstruowaniu algorytmu programu informatycznego VTS (firmy VTS Project Sp. z służącego do wyliczenia ewidencji czasu pracy kierowców oraz wyliczenia wynagrodzeń, a także oskładkowania wynagrodzeń kierowców. Dzięki temu miałem unikalną okazję zrozumienia prawnych, matematycznych i logicznych zależności pomiędzy poszczególnymi instrumentami prawa pracy oraz dostrzeżenia błędów (często bardzo poważnych a wręcz elementarnych) występujących w dostępnych na rynku aplikacjach informatycznych, rozliczających ewidencję oraz wyliczających wynagrodzenie wraz z oskładkowaniem oraz w oprogramowaniu księgowości pracowniczej. Niestety, konstrukcje prawne, a także algorytmy niektórych aplikacji informatycznych, tworzą najczęściej tak zwani „eksperci” niebędący prawnikami prawa pracy, lecz bardzo chętnie sporządzający regulaminy „na zawołanie”. Ci sami doradcy i tzw.: „eksperci” mogliby równie dobrze konstruować mosty wiszące i samoloty odrzutowe, ponieważ poziom złożoności oraz wyrafinowania z wykonaniem prawidłowych uregulowań wewnętrznych jest porównywalny. Efekty byłyby równie katastrofalne, jak katastrofalne są skutki tworzenia regulaminów przez podmioty do tego niewykwalifikowane, co widać niemalże w każdym kolejnym procesie sądowym wytoczonym przez kierowców przeciwko pracodawcom transportowym, niezależnie czego ten proces dotyczy (ryczałtów noclegowych, diet, godzin nadliczbowych, dyżurów itd.). Zawsze zadziwiała mnie śmiałość i odwaga granicząca z brakiem odpowiedzialności po stronie inżynierów, informatyków, ale także prawników niewyspecjalizowanych w transportowym prawie pracy, którzy albo z nonszalancji, albo też z kompletnej nieznajomości głębi złożoności zakresu regulacji międzyzakładowych, z jakiegoś powodu uznali, że są w stanie podołać niemożliwemu – i na odpowiedzialność klienta oraz na koszt klienta, tworzą uregulowania, których kompletnie nie rozumieją ani w zakresie materialnoprawnym, ani w zakresie proceduralnym, ani w zakresie procesowym. Trudność z przygotowania wewnątrzzakładowych źródeł prawa pracy wynika z konieczności uwzględnienia bardzo wielu aspektów (instrumentów prawa pracy). Jednak prawidłowe sporządzenie i wdrożenie wewnątrzzakładowych źródeł prawa pracy opłaca się pracodawcom, ponieważ z jednej strony generować może ogromne korzyści finansowe i oszczędności, a z drugiej strony bardzo poważnie zmniejsza potencjał roszczeń względem pracodawców. W świetle powyższego stwierdzam, że powierzenie przygotowania uregulowań wewnątrzzakładowych podmiotom lub nawet prawnikom, którzy nie są ściśle wyspecjalizowani w sporządzaniu uregulowań transportowego prawa pracy, jest proszeniem się o nieszczęście na własne życzenie – czego dowodem są tysiące pozwów kierowców o wypłatę ryczałtów noclegowych, diet, godzin nadliczbowych, dyżurów itp. Tak naprawdę tych roszczeń oraz pozwów powinno nie być, przy odpowiednich zapisach wewnątrzzakładowego prawa pracy, gdyby tylko uregulowań wewnętrznych nie pisali tak zwani „specjaliści”, którzy gdyby rozumieli zakres własnej nieświadomości, to nigdy nie odważyliby się nawet pomyśleć, że mogliby próbować sporządzić uregulowania wewnątrzzakładowe dla jakiegokolwiek pracodawcy. Taka niestety jest brutalna prawda i to jest prawda, której skutki wychodzą podczas dosłownie każdego kolejnego przegranego przez pracodawców procesu sądowego! Każdy, kto miał okazję uczestniczyć w prelekcji podczas szkolenia na ten temat lub w innym spotkaniu ze mną poświęconemu temu zagadnieniu, doskonale wie o czym mowa. Aktywacja uregulowań wewnątrzzakładowych Pracodawca może liczyć na korzyści ekonomiczne płynące z uregulowań wewnętrznych wyłącznie jeśli zostaną prawidłowo przygotowane (opisane) oraz właściwie wdrożone zgodnie ze ściśle obowiązującą procedurą. Już wcześniej wspomniałem, że istnieje kilkadziesiąt instrumentów transportowego prawa pracy, które należy włączyć (aktywować). Ujmując sprawę w sposób obrazowy warto wiedzieć, że uregulowania prawa pracy (jeśli chodzi o zasadę działania) bardzo przypominają pulpit nowoczesnego samochodu, na którym mamy dziesiątki przełączników oraz instrumentów, które co do zasady działają automatycznie – np.: automatyczna skrzynia biegów, automatyczna zmiana świateł, automatyczne wycieraczki, automatyczna klimatyzacja. Wszystko działa niby automatycznie, ale pod warunkiem, że odpowiednie przełączniki ustawimy za pierwszym razem w tryb „automatyczny”. Dokładnie tak samo działają instrumenty prawa pracy – owszem przynoszą ogromne korzyści, ale pod warunkiem, że w ogóle znajdują się w regulaminie oraz, że zostały „włączone” w ściśle określony sposób w tryb „automatycznego” działania. W innym przypadku w przedsiębiorstwie będą obowiązywały uregulowania niekorzystne dla pracodawców. Warto przy tym pamiętać, że odrębna jest procedura dla wdrożenia („włączenia”) całego wewnątrzzakładowego uregulowania (np. regulaminu wynagradzania), a inna jest procedura dla wdrożenia („włączenia”) poszczególnych instytucji (instrumentów) występujących w regulaminie (np.: indywidualny rozkład czasu pracy). Niejako na marginesie przypomnę tylko, że nieco inna jest procedura ogłoszenia regulaminu pracy niż regulaminu wynagradzania – o czym się zazwyczaj zapomina. Nie wystarczy, więc zapisać w wewnątrzzakładowych źródłach poszczególnych instrumentów prawa pracy, ale trzeba jeszcze je – każdy z osobna prawidłowo (zgodnie z odpowiednią procedurą) aktywować – „włączyć”. 60 instytucji (instrumentów) prawa racy Na wstępie warto zauważyć, że wewnętrzne uregulowania prawa pracy muszą posiadać zbiór konstytutywnych (obligatoryjnych) ustawowych cech. Cechami tymi musi legitymować się każdy regulamin (pracy i wynagradzania), aby w ogóle miał normatywny, wiążący charakter. Jednak zaimplementowanie do regulaminów wyłącznie jego konstytutywnych cech nie daje pracodawcom żadnych korzyści. Korzyści wynikają z zaimplementowania kilkudziesięciu fakultatywnych instrumentów prawa pracy. Jedna z trudności związanych z przygotowaniem wewnątrzzakładowych zakładowych źródeł prawa pracy wynika z mnogości fakultatywnych (korzystnych dla pracodawców) instrumentów, które należy uwzględnić. W branży transportu drogowego istnieje przynajmniej 60 instytucji transportowego prawa pracy (instrumentów), które należy opisać oraz aktywować, aby można było liczyć na korzyści ekonomiczne oraz korzyści niematerialne (np.: procesowe). Objętość uregulowań wewnątrzzakładowych prawa pracy Oczywiście, wielość instrumentów przekłada się wprost na obszerność wewnątrzzakładowych uregulowań. Choć uregulowań wewnątrzzakładowych nie powinno się mierzyć objętością, niemniej jednak warto mieć świadomość, że minimalną objętość, na której można zapisać ponad 60 instrumentów transportowego prawa pracy, to około 80-90 stron. Uaktywnienie wszystkich powyższych instrumentów w akcie krótszej formie jest zwyczajnie niemożliwe – co stwierdzam jako praktyk, który audytował kilkaset i wykonał kilkadziesiąt wewnątrzzakładowych uregulowań transportowego prawa pracy. Możliwości skrócenia lub pominięcia niektórych uregulowań wewnątrzzakładowych Duża ilość instrumentów transportowego prawa pracy wynika wprost ze złożoności mobilnego oraz międzynarodowego charakteru pracy kierowców, co przekłada się na ilość źródeł prawa pracy, które mają zastosowanie do tej populacji pracowników. Oczywiście, nie ma obowiązku zastosowania u pracodawcy wszystkich ponad 60 instrumentów transportowego prawa pracy, ale pominięcie niektórych z nich musi odbyć się ze stratą dla pracodawcy. Chcąc osiągnąć maksymalne korzyści pracodawcy należy, więc w zakładowych uregulowaniach prawa pracy uwzględnić wszystkie możliwe instrumenty krajowego prawa pracy lex generalis (Kodeks Pracy) oraz lex specialis (Ustawa o czasie pracy kierowców), uregulowania unijnego prawa pracy kierowców, unijnego prawa pracy pracowników delegowanych, unijnego prawa ubezpieczeń społecznych, krajowego prawa ubezpieczeń społecznych, elementów polskiego prawa podatkowego oraz unijnego prawa podatkowego w kontekście pracowników o statusie rezydentów, multilateralnych i bilateralnych uregulowań w zakresie ubezpieczeń społecznych pracowników niebędących „obywatelami” Unii Europejskiej. Oczywiście, powyższy zakres został zaprezentowany jedynie hasłowo, ponieważ w istocie składa się na niego około 40 różnorodnych krajowych, unijnych i europejskich aktów prawnych. Jasne, więc wydaje się, dlaczego niemożliwe jest sporządzenie sensownego i mądrze skompilowanego uregulowania wewnętrznego na kilku lub kilkunastu stronach regulaminu. Podsumowanie Korzyści ekonomiczne, a także procesowe, płynące z wdrożenia uregulowań wewnątrzzakładowych są oczywiste. Złożoność materii również jest oczywista, co wyjaśnia, dlaczego przedsiębiorcy nie wykorzystują przysługujących im zgodnie z prawem możliwości finansowych. Prawidłowego regulaminu nie sposób wykonać w ciągu kilku dni, choćby dlatego, że pewne jego „ustawienia” są wynikiem symulacji matematycznych oraz prawnych poczynionych po wcześniejszej analizie plików cyfrowych ddd danego pracodawcy, w kontekście innej dokumentacji pracodawców. Zanim stworzy się regulamin pracy zadać należy wcześniej bardzo wiele pytań i poczynić szereg różnorodnych ustaleń odnoszących się przedsiębiorstwa pracodawcy, choćby dlatego, że kierowcy nie są jedynymi pracownikami danego pracodawcy. Tworzenie uregulowań wewnętrznych, bez dokonania wcześniejszej analizy plików ddd oraz bez drobiazgowej znajomości warstwy matematycznej kilkudziesięciu krajowych i międzynarodowych instrumentów prawa pracy, nie może przynieść dobrych skutków, a łudzenie się, że stanie się cud i jakiś domorosły „specjalista” prawidłowo wykona dla pracodawcy transportowego jeden z najtrudniejszych z dokumentów, jaki w ogóle występuje w prawie – jest po prostu niepoważne. Zawsze, więc sugeruję specjaliście, który chce wykonać wewnątrzzakładowe uregulowania dla Państwa firmy – niezależnie czy jest prawnikiem, czy też nie – zadać te same pytania: Od kiedy specjalizuje się Pan/Pani w prawie pracy? Od kiedy specjalizuje się Pan/Pani w prawie pracy kierowców? Od kiedy specjalizuje się Pan/Pani w międzynarodowym prawie pracy pracowników delegowanych? Od kiedy specjalizuje się Pan/Pani w krajowym i międzynarodowym prawie ubezpieczeń społecznych i prawie podatkowym związanym z wynagrodzeniami? Czy posiada Pan/Pani wykształcenie prawnicze? Z jakich dokładnie materiałów – podręczników – Pan/Pani korzystał tworząc wewnętrzne uregulowania prawa pracy kierowców? Czy dla oceny zasadności wdrożenia poszczególnych uregulowań dokonał Pan/Pani analiz plików ddd oraz na jakim oprogramowaniu? Jakie funkcje (instrumenty prawa pracy) proponuje Pan włączyć w aplikacjach wykonujących ewidencję czasu pracy oraz wyliczających wynagrodzenie wraz z oskładkowaniem oraz dlaczego takie a nie inne? Jakie Pan/Pani posiada doświadczenie procesowe a w szczególności skąd Pan/Pani zakłada, że rozwiązania zaproponowane w uregulowaniach wewnątrzzakładowych obronią się w procesie? Jeśli prawnik lub specjalista nie potrafi odpowiedzieć na którekolwiek z powyższych pytań lub na którekolwiek z nich udziela odpowiedzi negatywnej, wówczas z całą pewnością nie spełnia niezwykle wyśrubowanych wymagań dla sporządzenia wewnętrznych uregulowań prawa pracy branży TSL – czego dowodem jest niemalże każdy kolejny proces kierowców przeciwko pracodawcom. Jeśli są Państwo zainteresowani przygotowaniem oraz wdrożeniem prawidłowych uregulowań wewnątrzzakładowych, które będą miały sens ekonomiczny podobny do „turbodoładowania” oraz sprawdzą się procesowo, zachęcam do kontaktu z przedstawicielami naszej Kancelarii Prawnej Viggen
Inwestowanie na rynku wynajmu mieszkań ma dwie wady. Po pierwsze: nie jest to sposób zarabiania dostępny dla każdego, ponieważ zbudowanie odpowiedniej wielkości portfela to koszt minimum 1 mln złotych (bez uwzględnienia kosztów utrzymania nieruchomości). Po drugie: zarządzanie portfelem aktywów wymaga nie tylko specjalistycznej wiedzy, ale też czasu. To stoi w sprzeczności z powodem, dla którego taki portfel się tworzy, czyli osiąganie stałego pasywnego zysku. Jak zarabiać na wynajmie mieszkań W Europie istnieją fundusze i quasi-fundusze, które pozwalają na zarabianie w tej niszy, a jednocześnie są pozbawione obu tych wad. W Polsce takich rozwiązań w ramach towarzystw funduszy inwestycyjnych brakuje, co jednak nie znaczy, że ich w ogóle nie ma. Na wąską skalę – dostępną dla klientów bankowości prywatnej – zarządzanie portfelem nieruchomości mieszkalnych na wynajem oferuje praktycznie tylko Lion’s Bank. Wymaga on jednak inwestycji minimum 200 tys. złotych, zaś o optymalnym real estate management mówi dopiero od poziomu 2 mln złotych. Zarabianie na wynajmie nieruchomości, czy wręcz na kupnie mieszkań pod najem, nie musi jednak kosztować. Udowodniła to niewielka firma Mzuri z Warszawy, dotychczas specjalizująca się w zarządzaniu najmem mieszkań i lokali użytkowych. Stworzyła wehikuł inwestycyjny zarabiający na długoterminowym wynajmowaniu mieszkań, gdzie minimalny wymóg kapitałowy ustalono na zaledwie 10 tys. złotych. Wehikuł nie jest funduszem inwestycyjnym dzięki... finansowaniu społecznościowemu. Trzy strategie zarabiania na wynajmie mieszkań Znane z internetowych przedsięwzięć finansowanie crowdfundingowe zostało wykorzystane w przypadku wehikułu Mzuri Crowdfunding Investment 1. Strategia jest prosta: spółka zebrała 1,5 mln zł na kupno kamienicy do remontu z wydzielonymi mieszkaniami w celu przeprowadzenia procesu tzw. flippingu, czyli zakupu, odnowienia i sprzedaży. Zysk będzie dzielony między uczestników proporcjonalnie do wysokości wniesionych środków. Minimalna kwota inwestycji została określona na 10 tys. złotych (po zamknięciu zbierania kapitału średni wkład zainteresowanych inwestycją wyniósł 22 tys. złotych). Inwestycja trwa. Projekt zostanie rozliczony w styczniu 2017 roku, szacunki mówią o dwucyfrowej stopie zwrotu. Model drugi, również oparty na finansowaniu społecznościowym, polega na budowie portfela mieszkań na wynajem (zakup, remont i wynajęcie) w dużych miastach w Polsce. Zyski z czynszu najmu regularnie wypłacane są inwestorom. Do takiego wehikułu można przystępować cały czas. W końcu model trzeci, gdzie również próg wejścia wynosi 10 tys. złotych, jest hybrydą pierwszych dwóch: za zebrany kapitał kupowany jest portfel mieszkań na wynajem oraz pojedyncze mieszkania i całe kamienice w celu ich wyremontowania i sprzedania po podniesieniu ich wartości. Ale przez pięć lat całość zysku ma być reinwestowana w rozbudowę portfela mieszkań na wynajem, co ma pozwolić na uzyskanie około 50-proc. wzrostu wartości całego majątku. Po tym okresie spółka rozpocznie regularne wypłaty zysku z najmu. Prezes Mzuri Artur Kaźmierczak szacuje, że roczny zwrot z takiej inwestycji może wynieść około 10 procent. Brzmi to optymistycznie, zwłaszcza że wyniki funduszy rynku nieruchomości mocno rozczarowują. Na osiem funduszy (w formule zamkniętych FIZ-ów), klasyfikowanych przez jako fundusze rynku nieruchomości, do połowy 2015 r. jedynie dwa osiągnęły dodatnią stopę zwrotu. To głównie efekt złego wyboru terminu zakupu aktywów. – Wysokość przyszłych zysków z inwestycji w najem lokali mieszkalnych zależy od tego, czy nasz rynek podda się w końcu powszechnemu na Zachodzie trendowi. W Polsce udział najmu w całym rynku mieszkaniowym wynosi około 2,2 procent, gdy średnia europejska wynosi 11 proc., a w Niemczech 30 procent (w rekordowym pod tym względem Berlinie wynajmowanych jest aż 78 proc. mieszkań!) – mówi Artur Kaźmierczak. Z tego też powodu wehikuły inwestycyjne nie gwarantują minimalnej stopy zwrotu. Przeszkodą w rozwinięciu tego typu strategii inwestycyjnej mogą być również przyzwyczajenia Polaków. – ...którzy lubią mieć mieszkanie na własność. To dla nich jeden z życiowych priorytetów. Drugie i trzecie mieszkanie kupowane jest dla dzieci, dopiero kolejne ewentualnie z myślą o wynajęciu – mówi Oscar Kazanelson, przewodniczący Grupy Robyg, jednego z największych deweloperów. – Ale w samej Warszawie jest około 100 tys. mieszkań przeznaczonych na wynajem. W całym kraju około 700 tysięcy. Potencjał wzrostu dla firm inwestycyjnych w tym segmencie jest nieograniczony. Mało tego, w najbliższych latach rynek będzie rósł – mówi Artur Kaźmierczak. Jeśli ziści się negatywny scenariusz, w którym banki będą obciążane coraz to nowymi regulacjami, to najbardziej widoczną z punktu widzenia konsumenta konsekwencją będzie utrudniony dostęp do kredytu mieszkaniowego. Młodzi ludzie zostaną wypchnięci na rynek najmu, a stąd już krok do wzrostu zarówno popytu na najem, jak i stawek czynszowych. – To może podnieść i tak atrakcyjne stopy zwrotu z inwestycji w mieszkanie na wynajem. Jeśli nie powstanie jakiś powszechny rządowy mechanizm tworzenia tanich mieszkań, nie widzę powodów, aby wzrost rynku najmu został zahamowany – twierdzi Bartosz Turek, kierownik działu analiz Lion’s Banku. Jego zdaniem, w polskich warunkach pierwsze próby zarabiania na najmie bez posiadania mieszkania na wynajem nie tylko otwierają nowe możliwości dla inwestorów, ale – wcześniej czy później – przełożą się na ofertę banków czy funduszy. Na taką działalność w Polsce jest sporo miejsca. Dla inwestorów głównym atutem jest oczywiście bezobsługowość i niski próg wejścia. To wystarczy – konkluduje Bartosz Turek.
Pieniądze szczęścia nie dają. Zapewne słyszałeś to powiedzenie wiele razy. Treść tej “mądrości życiowej” jest często rozumiana zbyt dosłownie, a jednak jest w niej sporo nieprawdy. Żadna ilość pieniędzy nigdy nie wynagrodzi braku bliskich relacji, a z nimi związanymi – miłości, przyjaźni czy akceptacji. Większy budżet daje nam jednak sporo możliwości rozwoju i przyjemności. Jak wygląda życie Romana Kluska – Polaka, który ma status multimilionera? O prowadzeniu biznesu i życiowej historii porozmawiał z przedsiębiorcą Kacper Bisanz, twórca kanału “Smart Life”, którego serdecznie pragniemy powitać w gronie naszych autorów z kategorii Biznes. Słodycz sukcesu i smak porażki Roman Kluska jest obecnie prezesem firmy produkującej ekologiczne sery owcze. W latach 90- tych XX wieku zarządzał Optimusem, czyli ówczesnym czołowym producentem komputerów w Polsce. W wyniku działań władzy, w 2000 roku zrezygnował z prowadzenia firmy. O tym jak zarządza obecną firmą oraz co dały mu te trudne doświadczenia w karierze, opowiedział twórcy w najnowszym materiale, do którego link znajduje się poniżej. Kacper Bisanz, na swoich kanałach tworzy materiały o tematyce biznesowej. W każdym stara się uchwycić ideę życiowego optymizmu najbliższą również jego własnej strategii biznesowej. To także współtwórca największego biznesowego programu na YouTube – „Expert w Bentley’u”. Marzenia, cele i sukces. Wszystko wiąże się z pieniędzmi. Ważne, aby każdą z tych wartości zarządzać uczciwie. Do prawdy również dochodzi się stopniowo, zaczynając właśnie od zrozumienia powtarzanych w społeczeństwie przekonań na ich temat. We wstępie, jak się okazuje, zweryfikowaliśmy tylko pierwszą część tego przysłowia. Istnieje bowiem jego druga część, brzmiąca “ale żyć pomagają”. To właśnie idealny przykład wyżej wspomnianej “drogi do prawdy”. Tą zasadę bardzo dobrze rozumie nasz twórca, dlatego zachęcamy do śledzenia jego treści. Kliknij, aby ocenić ten post! [Całkowite: 0 Średnia: 0]
jak zarobić 1 mln złotych